Na chłopski rozum rozkminiane
Do przemyślenia |
Po
głowie chodzi mi ostatnio kilka ważnych – tak przynajmniej w tej
chwili wydaje mi się – tematów. Oczywiście związane są one
nierozerwalnie z kosmetyką bo to ona w moim życiu zawodowym odgrywa
rolę najważniejszą. Choć spokojne wody świata kosmetyki – w
który wpisują się również blogerzy i dziennikarze, nie tylko
firmy i butiki – potrafią rozpętać niezłą burzę.
Ile
natury w naturze? Czyli zawartość cukru w cukrze...
W filmie „Poszukiwany poszukiwana” Marysia kupować miała do 'badań' cukier w sklepach w różnych rejonach miasta, ponieważ wpływ promieniowania i tym podobne 'czynniki' mogły zmieniać zawartość cukru w cukrze. Ze składnikami kosmetycznymi, niestety jest podobnie. Niestety, bo tym razem to nie filmowa komedia. Ta sama roślina lecz rosnąca w różnych warunkach klimatycznych będzie dawała zmienne jakościowo ekstrakty. Wiedzą o tym na przykład wielbiciele wina, preferując dany rocznik wina, nawet z tej samej plantacji, bardziej niż inny. Dzieje się tak dlatego, że nasłonecznienie, ilość opadów, wiatr czy zawartość minerałów w glebie znacząco wpłynęła na smak, aromat, kolor winnego trunku. Czyli po prostu na chemiczne właściwości składników, na ich jakość i skoncentrowanie. Dokładnie to samo dzieje się z roślinami, z których uzyskujemy cenne ekstrakty i oleje wykorzystywane w kosmetyce. A zatem, czy ekstrakt z maliny moroszki uzyskany z rośliny rosnącej w Norwegii będzie identyczny z tym z hodowanej na przykład w Hiszpanii? Gdzie warunki stworzone roślinie pozwolą utworzyć większe, dorodniejsze owoce? Otóż więcej ekstraktu – ilościowo oczywiście – uzyskamy ze wspomnianej hiszpańskiej plantacji. Ale ten uzyskany z roślin smaganych mroźnymi wiatrami Norwegii będzie cenniejszy. Zawierać będzie bowiem cenniejsze składniki potrzebne roślinie do przetrwania w tak nieprzyjaznych warunkach. Tychże składników niestety będzie mniej, choć będą dla nas bardziej wartościowe. To niechybnie wpłynie na cenę ekstraktu z owoców tej rośliny. Nie sądzicie? Tak więc jedna firma kupi tańszy i słabiej działający ekstrakt z południa Europy, druga zaś droższy i silniejszy z północnych rejonów naszego kontynentu. Jak myślicie, czy działać będą identycznie w podobnym kosmetyku? Niestety nie. Cenowo zapewne też będą się różniły. I choć to nie cena ostateczna kosmetyku gwarantuje jego jakość to jednak bywa ważnym jej wyznacznikiem. Nie mniej jednak mamy już świadomość, że składnik składnikowi nierówny, podobnież jak jego ilości w recepturach kosmetyków.
Wiecie za co 'lubię' parabeny? Otóż za to, że surowe normy bezpieczeństwa dokładnie określają ich zawartość w kosmetyku. Nie będę się tu teraz rozpisywał nad innymi cechami parabenów. Zainteresowanych faktami i mitami na ich temat odsyłam TU. Ważne, aby pamiętać iż ich maksymalna zawartość w kosmetyku zgodnie z normami europejskimi wynosi: 0,4% (maksymalne stężenie jednego wybranego parabenu) oraz 0,8%, jeżeli jest to mieszanina parabenów. Więc jeżeli znajdziecie np. metyloparaben w składzie a poniżej niego na liście INCI cenne składniki aktywne to miejcie świadomość jak ogromne ilości ich zawiera ten cudowny kosmetyk.
Pielęgnuj
się tym co spożywasz
To
ważna AJURWEDYJSKA myśl, ponieważ jeżeli coś mogę zjeść i mi
to nie zaszkodzi to mam pewność, że nie zaszkodzi też mojej
skórze. Inaczej jest natomiast z choćby olejami kosmetycznymi. Niby
czyste, bezpieczne... a spożywać nie wolno. To czy nie lepiej w
takim razie używać wysokogatunkowych olei spożywczych? Oliwy z
pierwszego tłoczenia, czystego arganu, oleju z róży, krokosza i co
nam się tylko zamarzy? I jeszcze z innej beczki. Na wielu blogach i
w wielu czasopismach aż grzmi, że SLS-y są niebezpieczne, a
jednocześnie polecają nam 'naturalne' mydełko z ALEPPO. Bo
producent w jego składzie podał „kilka olejów i sodę”. Czasem
się zdarza, choć nieczęsto, iż w składzie wpisana jest zasada
sodowa. A czyż SLS nie powstaje właśnie na skutek prostej
chemicznej reakcji zasady sodowej z wyższymi kwasami tłuszczowymi?
Niestety powstaje. Więc dlaczego SLS-y są złe a mydło sodowe
już nie? Nie wiem. A wy?
Ile
powinien kosztować krem?
Dość
często spotykam się również z opiniami, że niektóre kosmetyki
są drogie. Ale czy zastanawiamy się jak wiele różnorodnych
składowych cenę tą tworzy? Jeżeli chcemy naturalnych,
certyfikowanych składników musimy się spodziewać, że za
przebadanie kosmetyków oraz wystawienie certyfikatów honorowanych
przez służby państwowe trzeba słono zapłacić. Jeżeli
oczekujemy jakości oraz spektakularnych efektów pielęgnacyjnych,
to firmy muszą korzystać z wysokojakościowych składników. A są
one zdecydowanie droższe niż po prostu bezpieczne, często
syntetyczne składniki. Kolejny aspekt to koszty produkcji i
dystrybucji. Zasadniczo różne są koszty dużych koncernów
światowych posiadających wiele marek i małych, lokalnych firm. A
są to koszty niemałe. Laboratoria, opakowania, ogromne ilości
składników, transport... I tutaj duży koncern poprzez masowość
swojej produkcji zyskuje rozkładając koszty na miliony sztuk swoich
produktów. Czego mała firma zrobić nie może. Mało kto zastanawia
się również jakie są koszty badań potwierdzających
bezpieczeństwo produktu. Dlatego jeżeli kupujecie kosmetyk
produkowany w milionach egzemplarzy będzie on tańszy ale często
też mniej naturalny. Natomiast małe firmy zazwyczaj oferują nam
wyższą jakość produktu. Niestety przez to, iż są one małe i
zajmują raczej nisze rynkowe, ich produkty są stosunkowo droższe
ale też zazwyczaj naturalniejsze. Do rozważenia zostawiam wam zatem
myśl: „Czy kosmetyk niszowej marki jest naprawdę za drogi? Czy
jest wyceniony jest tak by firma mogła walczyć z gigantami oferując
nam ciekawsze kosmetyki?”
EKOLOGICZNY
ekstrakt z antarktycznego porostu – cud, miód i orzeszki po prostu
To prawda, że ekologia to bardzo ważna sprawa. Czy jednak nie staje się ona po prostu wymuszaczem wyższej ceny? Bardzo często ekologiczność kosmetyku ogranicza się do jego tekturowego opakowania, „butelki” z drewna czy chwytliwego sloganu reklamowego. Tak, wycięcie drzewa by zrobić z niego „ekoopakowanie” jest nad wyraz ekologiczne. Są co prawda firmy, które naprawdę dbają o to aby drzewa wycięte na papier do produkcji opakowań zostały odtworzone z nawiązką. Ale ile 'ECO firm' zawraca sobie tym głowę? A tak przy okazji, ilu z nas? Cieszymy się więc cennymi ECO składnikami z egzotycznych miejsc przywiezionymi ogromnymi statkami... wypalającymi równie ogromne ilości ropy naftowej nie dość że zanieczyszczając wodę i powietrze to w dodatku wydalając tony dwutlenku węgla do atmosfery. Czy to aby na pewno jest ekologiczne podejście i prawdziwe dbanie o środowisko? Ile ekologicznych firm naprawdę korzysta z odnawialnych źródeł energii? Czy zatem nie jest tak, że współczesna ekologia, zwłaszcza ta wielkomiejska, ogranicza się często do gry pozorów pozwalającej podnieść cenę bo mamy modę na bycie ECO? Całe szczęście wiele firm używa choć składników wytwarzanych z duchem ekologii. Lecz czy robią to naprawdę w trosce o środowisko i nasze zdrowie czy o własne zyski? Na te pytania odpowiedzieć musimy sobie my sami. Sięgajmy zatem świadomie po kosmetyki i wiedzmy, że za jakość i niszowość płaci się (niestety) więcej a to co produkowane jest dla marketów i tanich sieciówek nie będzie się nigdy równało jakością do kosmetyków wytworzonych w małej manufakturze. Podobnież będzie z ceną, tyle że odwrotnie proporcjonalnie.
Michał
Ciekawy wpis, i sporo w nim racji.Sama przez chwilę demonizowałam parabeny, obecnie mam trochę bardziej przyjazne podejście. Z cenami bywa różnie - często można znaleźć lepszy odpowiednik mniej znanej firmy w lepszej cenie. Kiedyś nie ufałam mniejszym firmom, nawet tym tańszym, w myśl zasady "jak marka nie jest znana, to pewnie jest do niczego" - oj, nie. Dziś jest zupełnie inaczej. :)
OdpowiedzUsuńto prawda czasem coś fajnego da się kupić z przystępnej cenie :) i nie zawsze jest ona wykładnią jakości :)
UsuńU mnie kwestowało Greenpeace - środek dnia, gorący słoneczny dzień, a oni na klatce zostawili światło. Czy to takie eko;)?
OdpowiedzUsuń;) właśnie :D
UsuńSłyszałam że ci, którzy protestowali w Dolinie Rospudy ponoć też zostawili tam niezły bajzel ;) Ale nie widziałam na własne oczy, więc nie dam sobie za to obciąć głowy.
UsuńDobrze napisane. Czasem się zastanawiam jaka jest idea kosmetyku, który przedstawia się jako "eco" a tak naprawdę można jej sporo zarzucić. :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńJa jestem pielęgnacyjnym ignorantem :) Używam tego co mi odpowiada w danej chwili nie bacząc na składy. Choć powiem że np Pat&Rub uwielbiam i w sumie używam głównie ich kosmetyków.
OdpowiedzUsuńAle właśnie to jest najważniejsze używać to co nam odpowiada :) choć czasem trzeba umieć zadać pytanie by odpowiedziało poprawnie ;)
UsuńZ tym mydłem to połynąłeś. :) Trochę jednak bym polemizowała, sód jako taki to nie jest przecież zło wcielone. ;) Jaka jest różnica między mydłem sodowym, a myjadłem z SLS? Ano w moim przypadku taka jak między umyciem się po ludzku a przesuszeniem skóry i w efekcie zdrapywaniem naskórka do krwi. Ważne jest, żeby oddzielić na ile szkodzi detergent, a na ile dodatki do niego, w moim akurat przypadku sam rodzaj detergentu również MA znaczenie.
OdpowiedzUsuńNatomiast zgadzam się całkowicie z tym, że wiele firm żeruje na głaskaniu własnego sumienia przez zakup szklanej butelki i drewnianego opakowania, bez zrozumienia na ile firma rzeczywiście jest ekologiczna i co to oznacza. Z kosztami transportu to również prawda, dlatego chętnie rozglądam się za polskimi ziołami, kosmetykami, sklepami, markami. To zabawne i trochę smutne, że o wiele osób zna lecznicze właściwości amli niż natki pietruszki, a łopian musiał do nas przywędrować zza wschodniej granicy, żeby zyskać popularność jak surowiec kosmetyczny.
A jeszcze inną kwestią jest to, że grono świadomych konsumentów stale rośnie i coraz więcej osób nie robi zakupów bezrefleksyjnie. I to jest dobre.
Co do SLS - przypuszczam że jesteś chemikiem. A skoro tak, to wiesz o tym, że do wyprodukowania mydła "sodowego" używasz wodorotlenku sodu (mocnej zasady sodowej), dodajesz ją w roztworze np. wodnym do wyższych kwasów tłuszczowych np. olejów czy maseł (czyli mieszanin różnych kwasów tłuszczowych często zawierających nasycony kwas tłuszczowy, który wspomaga układ immunologiczny - Kwas laurynowy) w wyniku reakcji zasady i kwasu tłuszczowego powstaje sól, znana jako mydło.
UsuńJak już się domyślasz SLS - sodium lauryl sulfate - ma sporo wspólnego z mydłem sodowym. Rzecz ma się trochę inaczej z mydłami uzyskiwanymi na podstawie reakcji z zasadą potasową KOH. Lecz to już inna historia.
Są oczywiście inne detergenty i jeżeli SLS Ci nie służy lepiej stosować coś innego. Choćby po Glukozyd kokosowy :)
UsuńNie jestem chemikiem, bardziej (z konieczności wynikającej z wrażliwej skóry) samoukiem szamponowym ;). Nie chciałam się wymądrzać na temat składu chemicznego, oczywiście że mydło też jest solą sodową, wręcz uważam, że większość osób nie musi się wystrzegać SLS. U siebie preferuję SCI, sam "kokoglukozyd" nie radzi sobie z łojotokiem. Ale nie widzę różnicy w działaniu mydła sodowego i potasowego, a widzę różnicę w reakcji skóry na mydło i preparat oparty na SLS i innych siarczanach. Rozumiem natomiast, że chodziło Ci o od-demonizowanie slesów, o rozsądniejsze podejście do tematu.
UsuńDokładnie o to mi chodziło :)
UsuńA w twoim wypadku może chodzi o to że SLS w mydłach jest naturalnym efektem a SLS dodawane do szamponów, żeli itd po prostu powstają w wyniku laboratoryjnych działań i są po prostu syntetycznie tworzone?
Być może. A może chodzi tu mimo wszystko o siarkę? Nie mam pojęcia. :) Za to miałam szczęście, że pierwszy zakupiony przeze mnie detergent okazał się trafiony. Pomocniczo może być tez inny, ale bazuję głównie na SCI.
Usuńi to jest pocieszające, że trafiłaś na właściwy :)
UsuńWiesz jakoś nigdy nie "patrzyłam" na oleje w ten sposób jak to opisałeś, a to faktycznie logiczne - dlaczego na ciało można a spożywać nie....może faktycznie warto byłoby się skupić na tych dobrych spożywczych produktach.
OdpowiedzUsuńJa się tylko z tą ceną nie zgodzę, bo ona naprawdę nie ma znaczenia. Tak naprawdę to najwięcej i dużo więcej niż skład kosztuje sama marka. Wiadomo też, że jedne cenią się mniej (choć nie są gorsze), a inne bardziej.
OdpowiedzUsuńA co do olejów... Z tego co ja wiem to można je spożywać, tylko nie takie kupowane jako składniki kosmetyczne. Kiedyś pisałam maila do Mazideł, czy spirulina przez nich sprzedawana nadaje się też do jedzenia i napisali mi, że absolutnie, więc to nie jest tak. Myślę, że gdyby ktoś chciał sobie zjeść olej z pestek malin to mógłby, ale taki kupiony do spożycia, a nie do kosmetyków. Nie wiem dlaczego tak jest, pewnie nikomu nic by się nie stało.
To samo tyczy się oleju pichtowego, w aptece można kupić taki do stosowania na skórę i taki do stosowania wewnętrznego i nie miałam, ale jestem pewna, że na tym pierwszym jest wyraźnie napisane, iż jest tylko do stosowania zewnętrznego.
Tylko po prostu większości olejów stosowanych w kosmetyce nie sprzedaje się w celach spożywczych, chociaż i takich jest coraz więcej w sklepach.
Chyba nie do końca zrozumiałaś moje intencje.
UsuńJeżeli chodzi o cenę masz rację. Marka też ma znaczenie, ale nie o to mi chodziło. Czytam sporo recenzji na różnych blogach i uwierz mi jak czytam, że kosmetyk o doskonałym składzie i działaniu - kosztujący 16 zł jest za drogi to nóż mi się w kieszeni otwiera. Bo jak policzę ile kosztują składniki na ten specyfik to czasem widzę, że w domu sam za takie pieniądze go nie zrobię. Wiem ile kosztuje certyfikat, że kosmetyk zrobiony przez firmę X jest bezpieczny mikrobiologiczne. Więc wiem też, że jeżeli ta firma zrobi tylko 100 sztuk produktu to będzie on droższy niż 100000 szt podobnego produktu zrobione przez firmę Y.
Co do olei. Chyba też nie do końca zrozumiałaś co napisałem. A napisałem, że ten który sprzedawany jest jako składnik kosmetyczny nie nadaje się do spożycia. A spożywczy nadaje się i do spożycia i do stosowania na skórę. Więc który jest zdrowszy i mniej chemicznie uzdatniony?
Bardzo wiele olei stosowanych w kosmetyce można kupić w wersjach spożywczych; oleje różane, krokoszowe, kokosowe nawet arganowy czy z pestek malin i z kiełków pszenicy też już widziałem w takich wersjach. W Polsce jest z tym gorzej ale na świecie a zwłaszcza na Zachodzie jest to znacznie bardziej powszechne. U nas dopiero otwiera się rynek na takie potrzeby, bo nie wiedzieliśmy że coś takiego jak olej z nasion róży czy jej owoców istnieje.